Skip to main content

Kampania wyborcza. Każdego dnia emocje rozpalane są na nowo. Wielu komentatorów w jednej chwili przeżywa sinusoidy – od początkowej euforii, aż po przygnębienie i smutek. Identyfikacja z kandydatem sprawia, że trudno spojrzeć z dystansem na to, co powinno być chłodną kalkulacją. W końcu w wyborach prezydenckich chodzi nie o wybór sklepowego produktu. Wybieramy tego,  kto będzie reprezentował nasz naród przez kolejne 5 lat…I nadawał kierunek istotnym sprawom kraju.

Przyznam, że trochę dziwię się niektórym moim kolegom po fachu, że tak łatwo kategoryzują wczorajszą debatę prezydencką i wydają w odniesieniu do niej ostateczne, bez otwartości na dyskusję opinie. O ile komentatorom nieposiadającym odpowiedniego warsztatu można to wybaczyć, to od specjalistów ds. komunikacji czy marketingu politycznego wymaga się więcej niż tylko sformułowań typu: „Nokaut”, „Wygrał pan X”, „Pan Y został zmiażdżony”. Bo co to właściwie, poza retoryczną figurą oznacza? Gdzie jest uzasadnienie? A przede wszystkim wyjaśnienie dotyczące tego, jakimi miernikami posługują się autorzy konkretnych opinii.

Wierzę w siłę ludzkiego rozumu. Ufam w dobrą wolę tych, którzy formułują swoje opinie. Dlatego spróbuję wyjaśnić, skąd biorą się tak radykalne różnice w ocenach wczorajszej debaty. Tym bardziej, że odpowiedź jest trywialna – w uzasadnieniu swoich przekonań większość komentatorów nie podaje kryteriów, jakimi się kierują w ocenie. Nie informują też o tym, co tak naprawdę oceniają.  W związku z tym każde ich uogólnienie znaczy tyle, co nic. A niejednokrotnie nie równa się nawet emocjonalnym opiniom publicystów.

Zacznę od tego, że jeśli na wczorajszą debatę spojrzelibyśmy okiem stratega, to zacząć powinniśmy od tego, żeby poznać cele obu panów i rozstrzygnąć, czy udało im się je osiągnąć. Ja niestety tych celów nie znam. Mogę jedynie podejrzewać, że Bronisław Komorowski próbował pokazać, że ma oblicze lwa (pewny siebie, ofensywny, przerywający kontrkandydatowi, czasem wręcz niegrzeczny), a Andrzej Duda przeciwnie – według mnie próbował udowodnić, że oskarżenia, które są rzucane w odniesieniu do jego obozu politycznego (chyba wszystkim znane) są nietrafione, czego wyrazem była jego łagodna postawa. Co do celów związanych z przekazem merytorycznym to mam wrażenie, że osią komunikacji Bronisława Komorowskiego było przypomnienie hasła, że jego prezydentura będzie kontynuacją dotychczasowej, zachowawczej linii. Andrzej Duda starał się natomiast zakomunikować, że zależy mu na zmianach i lepszej kooperacji ze społeczeństwem. Ale niezależnie od tego, czy takie właśnie były założenia i cele uczestników debaty i ich sztabów, warto zwrócić uwagę na inne elementy, które powinny zostać ocenione.

W przekazach medialnych zaledwie kilka razy spotkałem się z tym, żeby komentujący dokonali oceny programu pretendentów do najwyższego urzędu w państwie. A jest to jedno z ważniejszych kryteriów dla tych, którzy chcieliby ocenić merytoryczne przygotowanie kandydatów – ich wizję Polski, kluczowe przekazy, plany. Warto oczywiście przypomnieć, że dla większości odbiorców jest to bez znaczenia. Większość widzów (jak wskazują badania) nie interesuje się programem pretendentów do urzędu prezydenta, a w ocenie kierują się raczej emocjami. Pójdźmy zatem dalej – retoryka. Obaj uczestnicy debaty stosowali inne metody na wyrażenie swoich poglądów. Zarówno jeśli chodzi o styl, rytm wypowiedzi, odnoszenie się do adwersarza, a także kontakt wzrokowy. Co do tego ostatniego to niektórzy komentatorzy twierdzili, że kandydaci popełniali błędy unikając kamery. W tym przypadku warto jednak przypomnieć, że kontakt wzrokowy (szukanie go z kontrkandydatem) dla widza jest wyrazem wiarygodności. W debacie możemy  oceniać również emocje. Tych zdecydowanie więcej było u Bronisława Komorowskiego. U zwolenników Andrzeja Dudy nie były one jednak odbierane pozytywnie, bo niejednokrotnie towarzyszyły im ataki personalne albo przerywanie oponentowi. Dlatego zwolennicy urzędującego prezydenta ocenią go pozytywnie, a zwolennicy pretendenta do tego urzędu, negatywnie. We wczorajszej debacie oceniać możemy również językowe środki perswazji. Tu przykładem wywierania określonego wpływu jest notoryczne używanie przez Bronisława Komorowskiego zwrotu „Panie Pośle” w stosunku do Andrzeja Dudy (umniejszającego jego rolę i autorytet) i odwrotnie – moim zdaniem nadużywanie zwrotu „Szanowny Pani Prezydencie” przez tego drugiego. Pomijam sposoby argumentowania obu panów – w jednym ostatnich wpisów podałem przykłady dwóch argumentów, z których wczorajsi uczestnicy debaty chętnie korzystali. To oczywiście tylko kilka, szkicowych i niepogłębionych elementów, które powinniśmy analizować, próbując zrozumieć wczorajszą debatę.

Warto również odnotować, że wczorajsza debata prezydencka zaczęła się dużo wcześniej zanim pretendenci do urzędu prezydenta stanęli na przeciw siebie w telewizyjnym studiu. Start debaty odbył się wtedy, kiedy po raz pierwszy postawiono konkretne oczekiwania. A większe były w stosunku do Andrzej Dudy. To dlatego Bronisławowi Komorowskiemu było wczoraj łatwiej – występował z pozycji mało profesjonalnego, ospałego i pozbawionego emocji. Z kolej Andrzej Duda oczekiwania miał postawione bardzo wysoko – kojarzono go z energią, młodością i naturalnością. To dlatego wielu komentatorów, na chwilę po debacie, ogłosiło zwycięstwo aktualnego prezydenta. Wystarczyło bowiem, że pokaże się lepiej niż zazwyczaj, by wyszedł z tarczą.

A jaka jest moja opinia na temat wczorajszej debaty? Stosując powyższe kryteria, tzn. odnosząc się do stylu prezentowania opinii, przygotowania merytorycznego, mowy ciała czy elementów związanych z wizerunkiem uważam, że wczorajsza debata nie zmieniła prawie niczego. Umocniła jedynie podziały elektoratu. Zwolennicy Bronisława Komorowskiego otrzymali potwierdzenie, że to ich prezydent. Zwolennicy Andrzeja Dudy otrzymali sygnał, że dobrze zainwestują swój głos. Według mnie ten podział wyraźnie zarysował również Bronisław Komorowski w momencie odczytywania końcowego oświadczenia. To  wtedy, stosując sprytne retoryczne zabiegi – dokonywał jasnego podziału między sobą i jego oponentem. Uwidocznił jednocześnie, nie wiem czy świadomie, podziały, które w ocenie zwolenników Andrzeja Dudy przebiegają na linii beneficjenci aktualnego systemu – społeczeństwo aspirujące.

Rafał Skwiot

Rafał Skwiot