Żyjemy w epoce relatywizmu. Gdyby był to tylko truizm, zapewne przeszedłbym obok niego obojętnie. Jednak wszędobylska względność zawłaszcza coraz więcej naszej przestrzeni. Kiedy słyszymy kolejne, powtarzane jak mantra kłamstwa, coraz częściej pozostajemy niewzruszeni, a zamiast logicznym argumentom hołdujemy emocjom. Relatywizując prawdę wymyślamy pojęcia, które już dawno mają swoje definicje. Chociażby tzw. fakty medialne, które są po prostu kłamstwem. A ostatnio na salony wkroczyła także post-prawda, uznana nawet za słowo roku według redaktorów Oxford Dictionaries. Gdybyśmy mieli więcej odwagi, to nasze czasy moglibyśmy nazwać erą kłamstwa.
Poranne przebudzenie: o tzw. faktach medialnych
Kiedy dziś rano otworzyłem internetową przeglądarkę i wpisałem adres jednego z największych portali horyzontalnych, od razu zwróciłem uwagę na sensacyjny news, który jako źródło podawał „media”. Tak, media. Nie agencję prasową typu Reuters, AFP czy PAP. Nie informatora z kręgów, którego dotyczyła treść wiadomości. Redaktor jednego z największych i opiniotwórczych serwisów zrecenzował po prostu to, co znalazł gdzieś w odmętach Internetu. Przy założeniu, że autor wspomnianego streszczenia (bo chyba tak należy nazwać ów tekst) zmusił się choć do minimum wysiłku i zweryfikował podawaną informację w innych źródłach, można na ten fakt przymknąć oko. Problem w tym, że nie wierzę w taką weryfikację. Nie dlatego, że jestem człowiekiem małej wiary. Powodem jest to, że od lat śledzę tzw. fakty medialne i wiem, że byłoby ich znacznie mniej, gdyby podawane informacje były weryfikowane i odnosiły się do konkretnych źródeł. Natomiast brak tej praktyki powoduje zjawiska podobne do tego, które pojawiło się w ostatni weekend. Wtedy to w serwisach internetowych na całym świecie podawano wiadomość o wpadce CNN i omyłkowym nadaniu filmu dla dorosłych zamiast programu podróżniczego Antony’ego Bourdain’a. O tym wydarzeniu przeczytałem na Twitterze (jeden z obserwowanych przez mnie profili odnosił do ogólnopolskiego serwisu), podobnie jak setki tysięcy innych użytkowników tego medium. Nie weryfikowałem prawdziwości tej informacji, a po kilku dniach czytałem sprostowania. Jak widać – dziś wiara w wiarygodność mediów nie wystarcza. Fakty medialne, tzn. informacje, które pojawiają się w różnorakich mediach, ale nie mają nic wspólnego z prawdą, pojawiają się prawie każdego dnia. Co najmniej kilkanaście razy czytałem już na przykład o rewelacjach płynących z Watykanu dotyczących zmiany nauczania Kościoła; o ustawach, które tak naprawdę nigdy nie stały się nawet projektami albo o obrazoburczych twittach polityków i gwiazd pop, które nigdy się nie pojawiły. Myślę, że każdy z nas spotkał się z faktem medialnym, ale nie każdy miał szansę dowiedzieć się, że informacja, którą uznał za prawdziwą, w rzeczywistości jest wytworem czyjejś wyobraźni.
Popołudniowy niepokój: o post-prawdzie
Skoro na początku tego tekstu opowiedziałem o czynności swojego poranka, to teraz cofnę się do jednego z minionych popołudni. Czytając zaległe teksty, między innymi dotyczące ostatniej prezydenckiej kampanii w USA, bardzo często trafiałem na termin post-prawdy. Autorzy, posługując się tym pojęciem, wskazywali na manipulacje i dezinformacje zarówno Donalda Trumpa jak i Hillary Clinton. W pierwszej chwili mocno się na post-prawdę buntowałem, bo przecież nie wydaje się być ona niczym innym niż pospolitym kłamstwem. Tu ważne są jednak akcenty. Ten przywrócony do życia termin (jego pierwsze użycie datowane jest na 1992 r.) mówi o zjawisku, w którym obiektywne fakty wywierają mniejszy wpływ na kształtowanie opinii publicznej niż emocje i osobiste przekonania. Oznacza to, że dla osób posiadających chociaż strzępki własnego światopoglądu najczęściej nie ma już znaczenia klasyczne rozróżnienie na prawdę i fałsz, ponieważ odbierane komunikaty przyjmuje się lub odrzuca zgodnie z tym, w co się wierzy i/lub uznaje za prawdziwe. To dlatego w ostatniej prezydenckiej kampanii w USA tak wielką karierę zrobiły kłamstwa powtarzane w memach, promocyjnych filmach czy telewizyjnych wywiadach głównych zainteresowanych. No, szczególnie jednego z nich. Dla odbiorców ważniejsze niż fakty były emocje. Szczególnie wtedy, jeśli prezentowane poglądy zgadzały się z tymi prezentowanymi przez odbiorców. Zresztą, wystarczy zajrzeć do wybranego medium społecznościowego, żeby przekonać się, w jaki sposób najczęściej dzielimy się informacjami – jeśli zgadzają się z tym, w co wierzymy – chętnie się nimi dzielimy. Jeśli przeciwnie – często nawet do nas nie docierają. Problem jednak nie w samym dzieleniu się a w tym, że większość z nas (choć piszę to nie bez obaw) nie weryfikuje prawdziwości tego, co promuje. Kiedyś nawet zwracałem na to uwagę swoim znajomym, którzy bezmyślnie przeklejali jakieś teksty podpisane przez znane osoby, ale w rzeczywistości wypowiedziane przez autorów nieznanych.
Schyłek dnia: dokąd zmierzamy
Zarówno fakty medialne, jak i post-prawda powodują, że coraz częściej żyjemy w informacyjnych bańkach, w najlepszym razie karmiąc się tanią sensacją a w najgorszym kłamstwem. A im bardziej zaczynamy zdawać sobie z tego sprawę, tym mniej wierzymy mediom, z których kiedyś wielu czerpało podstawową wiedzę o świecie. Nie wiem, co musiałoby się stać, żeby ta bańka pękła. Na razie pozostaje mi jednak nadzieja, że odleci gdzieś daleko wraz z kolejnym podmuchem silnego wiatru…