Urocza i (wydawać by się mogło) spokojna sobota. Niedługo po konwencji PIS, na której zaprezentował się kandydat tej partii na prezydenta. Studio TVP Info. Rozmowa, której celem ma być ocena wspomnianego wydarzenia. Widzimy prowadzącego (Jarosław Kulczycki) i dwóch gości: Norberta Maliszewskiego (specjalisty od marketingu politycznego) i Łukasza Warzechę (publicystę). Ten drugi jest pytany o opinię na temat konwencji PIS i po chwili formułuje ją:
(…) Ale na przykład konkurencyjny wobec państwa TVN zrobił materiał, który był podręcznikowym przykładem manipulacji. Więc owszem, może coś było, ale w specyficzny sposób. Natomiast chcę powiedzieć, że zestawienie tej dzisiejszej konwencji Andrzeja Dudy i wystąpienia Bronisława Komorowskiego, no to jest tak, jakby zestawić – takiego porównania użyłem w jednym ze swoich tekstów – najnowsze Porsche 911 w postaci Andrzeja Dudy ze starym klepanym polonezem.
Miarka chyba się przebrała. Oto, nie dało się ukryć, że lekko poddenerwowany Jarosław Kulczycki zadaje kolejne, zaskakujące pytanie. I nie wiem czemu poprzedzone formą wyrażenia żalu:
Przepraszam, pan bierze pieniądze za udział w kampanii wyborczej Andrzeja Dudy? Bo to nie są słowa godne dziennikarza tylko propagandysty.
Po chwili Kulczycki poszedł jeszcze dalej w swoich ocenach. Stwierdził, że słowa Warzechy nie są analizą, że powinien mieć do tego dystans…Mogę tak jeszcze wyliczać, ale powyższe wystarczy. Tym bardziej, że Warzecha nie wytrzymał i opuścił studio. A teraz listy, pisma, rzecznicy…I sporo chaosu. A że lubię porządek, spróbuję uporządkować najważniejsze kwestie i zdiagnozować przyczyny sporu obu panów.
Publicystyka jako subiektywne gatunki wypowiedzi
Cóż, nie trzeba być medioznawcą, żeby w jednym zdaniu streścić przyczyny, dla których Jarosław Kulczycki wyszedł z roli prowadzącego, a Warzecha ze studia. Otóż obaj panowie wystapili w roli publicystów. Osób, które w sposób subiektywny komentują aktualne wydarzenia. I biorą za to pieniądze. Ale tutaj jedna ważna uwaga: Kulczycki, jako prowadzący program, przekroczył jasną granicę. Jeśli chciał (do czego namawiał Warzechę) zachować standardy, to powinien zacząć od siebie. Jako prowadzącemu nie wypada mu, według przyjętych norm, wydawać kategorycznych ocen na temat opinii prezentowanych przez gości, a tym bardziej używać stygmatyzującego języka.
Poprawność polityczna a manipulacja
A jeśli o języku mowa. To, czego oczekuje się od publicysty, nie jest równoważne z oczekiwaniami w stosunku do prowadzącego program. Dlatego nie dziwi mnie fakt, że Warzecha do formułowania swoich poglądów używał kwiecistego, obrazowego języka. Takie prawo. Ba, nawet obowiązek, bo tego od niego oczekiwano. Gdyby występował jednak w roli dziennikarza (sprawozdającego fakty) to jego język byłby przekroczeniem granic dziennikarskiej etyki. I wtedy Warzecha poza dobre praktyki wykroczyłby dokładnie w ten sam sposób, w jaki to zrobił prowadzący program Jarosław Kulczycki. Bo czym innym jeśli nie nadużyciem jest stygmatyzujący język, sugerujący nieuczciwe działania jego rozmówcy? Albo sugerowanie, że określenia, których używa gość są godne propagandysty (polecam zapoznać się ze słownikowym znaczeniem tego słowa – to naprawdę ostre działa). Warto również dodać, że Warzecha nie mógł być zaproszony jako analityk, bo nim nie jest. Analiz możemy wymagać na przykład od politologów. A od publicystów – jasnych, klarownych poglądów. Oczywiście nie krzywdzących oponentów.
Do powyższego zjawiska odnoszę się, bo mam wrażenie, że takie i podobne sytuacje coraz częściej występują w przestrzeni medialnej. Osoby, które reprezentują środowisko tzw. poprawnie politycznie niejednokrotnie zapominają, że krytykując osoby spoza ich kręgu, używają takich samych lub jeszcze większych narzędzi manipulacji. Według mnie tak właśnie było w tym konkretnym przypadku.