Jak ja bym chciał nie musieć zajmować się tematem, który właśnie rozpoczynam…Tak bardzo. Ale trudno. Czuję, że powinienem przypomnieć o kilku kwestiach związanych z komunikacją. A zachęcają mnie do tego liczne ostatnio debaty. Nie tylko te polityczne. Obserwuję, jak ścierają się ze sobą różni ludzie. Kłócą się. Nie zgadzają. Twierdzą, że mają monopol na prawdę. Brzmi znajomo? Tak, podobnie jest w naszych dyskusjach poprzez media społecznościowe. Dlatego poniżej zwracam uwagę na kilka kwestii, które mogą pomóc we wzajemnym zrozumieniu. Albo przynajmniej być do niego początkiem drogi.
Najpierw definicja, później rozmowa
Zawsze twierdziłem (i twierdzę nadal), że główną przyczyną większości nieporozumień jest odmienne rozumienie pojęć. Niestety, tak to już jest, że często te same słowa znaczą dla nas zupełnie coś innego. Gdy studiowałem politologię i mówiłem, że interesuję się polityką, byłem dumny. Według mojego rozumowania oznaczało to bowiem, że interesuję się dziedziną, której celem jest dobro wspólne. Moi znajomi mieli jednak inną definicję tej dziedziny i uważali, że jestem co najmniej niepoważny. Nie potrafili mnie zrozumieć, bo oni politykę definiowali jako pole do nieuczciwego wzbogacenia się, wbrew dobru wspólnemu. Pokazało mi to, że aby komunikat mógł być zrozumiany (a ja wciąż dumny z moich zainteresowań), najpierw powinniśmy ustalić wspólne znaczenie poszczególnych słów. To nie jest łatwe, ale wykonalne. Warto, bo jeśli tego nie zrobimy, będziemy krążyli w odmętach różnych absurdów, a na koniec i tak stwierdzimy, że mówimy o tym samym, ale innym językiem.
Ty masz takie doświadczenia, a ja inne
Zaczynam od truizmu. Wybaczcie, muszę. Gdy się rodzimy, jesteśmy jak niezapisana tablica. W miarę naszego rozwoju i poznawania świata, określamy się, nabieramy przekonań i utożsamiamy się z konkretnymi wartościami. To dlatego inaczej postrzegamy niektóre kwestie. Mamy inną wiedzę, może inną liczbę przeczytanych książek albo obejrzanych seriali. I inny stan konta. Zdarza się. Ale z tego wynikają różnice w zrozumieniu przez nas wielu spraw, a także w ich postrzeganiu. Obrazem tej sytuacji jest osławiony ostatnio wywiad z Grażyną Kulczyk, w którym milionerka stwierdza, że wszyscy (i bogaci i biedni) mają takie same problemy dnia codziennego: rodzinne i zdrowotne. No i posypały się na nią gromy. Szczególnie tej uboższej części. Że nic nie rozumie. Że tak trudno być biednym. I tak dalej. Ale pani Kulczyk nie powiedziała niczego nieprawdziwego. Jednak zamiast do faktów, wielu z krytykujących ją odniosło się do własnych doświadczeń. Mam wrażenie, że po prostu nie chcieli zrozumieć jej przekazu.
Emocje na bok
Wiem, to niemożliwe, żebyśmy wyzbyli się emocji, szczególnie podczas burzliwych dyskusji. Ale warto zdawać sobie sprawę, jak wpływają one zarówno na nas, jak i na naszych rozmówców. Na pewno nie pomagają we wzajemnym zrozumieniu. Lęk lub obawa powoduje, że się wycofujemy. Gniew, że tracimy kontrolę nad sednem tego, co chcemy zakomunikować. Można tak jeszcze wyliczać. Jeśli jednak naprawdę chcesz zrozumieć tego, z kim rozmawiasz, kontroluj emocje. A przynajmniej spróbuj.
Zanim odrzucisz, zastanów się
Ojej. Tu muszę wziąć głęboki oddech. Ten wątek jest dla mnie szczególnie trudny. Ale spróbuję. Zacznę łagodnie. Każdego dnia dociera do nas tysiące informacji. Z jednymi się utożsamiamy, z innymi nie. Te, które są dla nas bliskie, stanowią ważną część naszego życia i niejednokrotnie szukamy ich potwierdzenia tak, żeby stały się jeszcze bliższe. Niestety, w tym samym czasie uczymy się odrzucać komunikaty, które wydają się nam obce. Odrzucamy też tych, którzy je przekazują. I nawet nie staramy się zapoznać z konkretną treścią. Nie starczyłoby mi czasu, żeby wymieniać żenujące według mnie sformułowania, w których tzw. dysponenci prawdy potępiają tych, którzy „o niczym nie mają pojęcia”. Co więcej, często swój brak wiedzy próbują skrywać pod wykształceniem albo prestiżowym zawodem. Nie, ja nie jestem lemingiem.
Wiarygodność i jej miara
Przyznaję. Są osoby, których słucham trochę z przymrużeniem oka. Kiedyś uznałem, że są dla mnie niewiarygodni i tak już zostało. Ale czy w związku z tym powinienem uznać, że wszystko co mówią, jest nieprawdą? Albo czy powinienem automatycznie odrzucać ich tezy, nawet się z nimi nie zapoznając? Odpowiedź jest oczywista. A jednak wciąż popełniam podobne błędy. Należy jednak pamiętać, że kij ma dwa końce. Dlatego, żeby nie popaść w żadną skrajność, w procesie komunikowania i budowania wiarygodności warto zadać sobie pytania, które po raz pierwszy postawił Harold Lasswel (1948). Brzmią one następująco: kto mówi? co mówi? jakim środkiem mówi? do kogo mówi? z jakim skutkiem mówi? Odpowiedzi pomogą zrozumieć więcej, niż możemy to sobie wyobrazić.
Udanego porozumiewania się!