Nie chciałbym, żeby ten blog stał się miejscem jedynie polemiki. Jednak wbrew temu kolejny już raz rozpoczynam wpis, w którym odniosę się do czegoś, z czym się nie zgadzam. Przynajmniej częściowo. Bo oczywiście Adrian Serafin (analizuję jego tekst z bloga agencji Havas), zauważa także sprawy nie podlegające dyskusji – komunikowanie swojej marki osobistej za pośrednictwem nowych mediów rzeczywiście staje się trendem. Natomiast to, w jaki sposób autor podszedł w tym kontekście do porównania komunikacji papieża Franciszka i jednego z jego poprzedników, według mnie jest co najmniej wątpliwe.
Zdaję sobie sprawę, że pisanie o narzędziach (również komunikacyjnych), które wykorzystuje Kościół Katolicki, jest ogromnym wyzwaniem. Kiedyś sam zastanawiałem się nad tym, czy go nie podjąć, bardziej przekrojowo. Mam wrażenie, że brakuje odpowiedniej literatury na ten temat. Z ciekawszych tekstów na temat PR Kościoła mógłbym polecić przede wszystkim książkę: „Kościół w kryzysie? Crisis managment w Kościele w Polsce”, autorstwa Moniki Przybysz. Ale teraz to mniej ważne. Wracam do sedna. Otóż moje zdziwienie wzbudziła lektura następującego fragmentu ze wspomnianego tekstu na blogu agencji Havas:
Papieża Franciszka z uwielbianym przez wiernych Janem Pawłem II łączy konsekwencja w realizacji idei Kościoła otwartego, różni natomiast wybór narzędzi do osiągnięcia efektu. Franciszek zrozumiał, że szybciej i skuteczniej zdobędzie serca wiernych (lub potencjalnych wiernych), pojawiając się w ich telefonach, tabletach i laptopach, niż usiłując zebrać ich wokół siebie w różnych miejscach na całym świecie. To technologia jest w obecnych czasach soczewką, przez którą poznajemy świat oraz kształtujemy i wyrażamy opinie.
Z pozoru w cytowanym tekście trudno znaleźć tezę, z którą można się nie zgodzić. Ale tylko z pozoru. Na początku zastanowiło mnie, skąd przekonanie, że wymienieni papieże realizowali „ideę Kościoła otwartego”? Domyślam się jednak, że to skrót myślowy. Żeby go obalić, musiałbym odnieść się do genezy tego pojęcia, uwzględniając ideę społeczeństwa otwartego, zaproponowaną przez Karla Popera. Nie jestem jednak teologiem, więc mógłbym sobie nie poradzić. Czytam więc dalej i widzę, że wymienieni papieże różnili się wyborem narzędzi do osiągnięcia wybranego efektu (jak rozumiem, realizacji idei Kościoła otwartego). Otóż w moim przekonaniu jest zupełnie inaczej. Obaj papieże wykorzystywali podobne lub te same narzędzia, ale na miarę swoich czasów. To JP II był pierwszym papieżem, który bez wahania pokazywał się w TV, korzystał z komputerów czy internetu. Co więcej, w swoich orędziach podkreślał otwartość w wykorzystywaniu tego typu narzędzi. Franciszek, a wcześniej Benedykt XVI, są jego kontynuatorami w tym aspekcie. Bez wątpienia, Jan Paweł II wykorzystywał wszystkie dostępne w jego czasach narzędzia, aby komunikować się z wiernymi. Oczywiście te, które były popularne i gwarantowały odpowiedni zasięg. A w jak dynamicznych czasach żyjemy i jakie zmiany następują w ciągu kilku lat, ilustruje poniższe zdjęcie:
Zainteresowanych tematem ewangelizacji Jana Pawła II poprzez środki masowego przekazu odsyłam do tekstów jezuity – o. Nazareno Taddei. Ten twórca miesięcznika poświęconego edukacji medialnej, nauczanie JP II dotyczące środków przekazu nazywał „epokowym”, jak przypomina Czesław Drążek. A jeśli jego teksty kogoś nie przekonają, pozostaje inne źródło – np. encykliki. Większość z nich jest dostępna bezpłatnie, a w ich znalezieniu na pewno pomoże Google.
Ale wracając do aktualnego papieża. Nie jestem przekonany, że Franciszek (co sugeruje autor analizowanego tekstu) zamienił pielgrzymki na komunikację w świecie wirtualnym. Papieżem jest niecały rok, w tym czasie odbył już podróż apostolską do Brazylii, a na ten rok zaplanował kilka kolejnych (m.in. do Ziemi Świętej czy Korei Południowej). Regularnie odwiedza także włoskie parafie, dbając o Kościół lokalny. To pokazuje, że internet nie stanowi jego głównej osi komunikacji, a jest jedynie uzupełnieniem. Osobiście mam także wrażenie, że gdyby było inaczej, wierni staliby się członkami Kościoła wirtualnego, a nie tego, do którego zaprasza Franciszek.