Justine Sacco. Zanim osiągnęła wysokie i prestiżowe stanowisko w międzynarodowej firmie IAC, (należą do niej takie marki jak Vimeo, Ask czy SpeedDate) przebyła długą drogę. Wyobrażam sobie, że nie przespała wielu nocy. Poświęciła dziesiątki weekendów na pracę, a jednocześnie dokonała wielu wyrzeczeń w życiu osobistym. Takie są zasady “gry”. Szczególnie wtedy, gdy na horyzoncie są wysokie stanowiska w międzynarodowych firmach.
Sacco zaczynała w 2005 roku. Najpierw jako Junior Account Executive, Supervisor, Manager…by w końcu zasiąść w fotelu dyrektora komunikacji znanej amerykańskiej firmy. I co? Straciła to wszystko w ciągu chwili. Wystarczyło 140 znaków, które wystukała na ekranie swojego smartfona. Twitter załatwił resztę. Niewinny z pozoru żart dotyczący podróży do Afryki i AIDS w ruinę obrócił jej dotychczasową karierę.
Czy jej współczuję? Nie. Raczej zastanawiam się, jak udało się tej specjalistce od komunikowania osiągnąć tak wiele. Skoro wykazała się taką ignorancją, dużym ryzykiem jest obarczone kierowanie przez nią wizerunkiem każdej firmy. Tym bardziej, że zawód PRowca wymaga szczególnych standardów. Zalicza się do tych, od przedstawicieli których wymaga się więcej, niż od innych. Nie tylko w zakresie dbania o język. PRowcem jest się 24h, 7 dni w tygodniu. Nie można pozwalać sobie na niezaplanowane kontrowersje, bo każda może być niewłaściwie wykorzystana. A jeśli ktoś nie umie pokierować budowaniem swojego wizerunku (albo po prostu milczeć, w końcu w zawodzie PRowca nie chodzi o budowanie swojej pozycji, a klienta), to jak pokieruje wizerunkiem tych, którzy tego od niego oczekują?
Smutny przypadek Sacco pokazuje szersze zjawisko obecności w mediach społecznościowych. Nie odnoszę się do przypadków, w których wpisy na blogu czy social mediach powodowały zwolnienia szeregowych pracowników albo osób nie związanych z budowaniem wizerunku firmy. To temat na zupełnie inną notkę. Moim celem jest zwrócenie uwagi na fakt, że w pewne zawody wpisane są dodatkowe standardy. I nie trzeba kodeksów etycznych, wewnętrznych regulaminów czy dodatkowych szkoleń, aby się o nich dowiedzieć.
Autorka feralnego wpisu najpierw skasowała swoje konto na Twitterze, a teraz przeprosiła. To dobrze. Szczerze mówiąc czekałem na ten gest zdziwiony jej późną reakcją. I chociaż internet nie zapomina, to jestem przekonany, że Sacco odnajdzie swoje nowe miejsce. Szczerze mówiąc to paradoksalnie, z tej trudnej sytuacji, może zrobić wiele dobrego dla swojej nowej pozycji. Musi tylko znaleźć odpowiednich biznesowych partnerów. Tu przypomina mi się kilka sytuacji z naszego rodzimego podwórka. Na przykład przypadek community managera jednej ze znanych agencji, który nie wylogowując się ze swojego prywatnego konta, odpisał do jednego z użytkowników Facebooka na profilu swojego klienta w żartobliwy, ale mocno bezpośredni i nietaktowny sposób. Wiem, że po jego zwolnieniu odezwało się do niego kilku przedstawicieli agencji interaktywnych, którym spodobało się jego “poczucie humoru”. Cóż, jak mówili średniowieczni – De gustibus non est disputandum. To odnosi się także do żartów. Z tym, że i one czasem się kończą.