Zapraszam do przeczytania wywiadu z – malarką, absolwentką warszawskiej ASP. Wywiad pierwotnie ukazał się na moim blogu dedykowanemu sztuce. Mam jednak nadzieję, że i tu znajdzie odbiorców.
Rafał Skwiot: Asiu, witaj i bardzo dziękuję, że zgodziłaś się ze mną porozmawiać. Będzie to pierwszy wywiad na moim blogu, a chciałbym przeprowadzić go z Tobą, ponieważ mam przyjemność obserwować Twoją sztukę z bliska już od kilku lat. Inspiruje mnie pozytywnie, ale także niepokoi. Widzę też, jak ewoluujesz jako malarka i zastanawiam się, gdzie będzie tego kres? No właśnie, potrafisz odpowiedzieć na to pytanie odsłaniając swoje plany czy marzenia?
Joanna Mlącka: Witaj Rafał, miło będzie znów z Tobą porozmawiać. Trudno jest mi przewidzieć, jak rozwinie się moja twórczość. Mam tylko nadzieję, że nie dotrę do punktu stagnacji, bo to byłoby dla mnie „kresem” moich możliwości. W sztuce chodzi o to, by stale dążyć do przekraczania granic. Dla mnie jest to obecnie przełamywanie wypracowanych już przez siebie formalnych rozwiązań.
RS: Wspomniałem o niepokoju, ale nie tylko on towarzyszy mi podczas oglądania Twoich prac. Jest także strach, poczucie niepewności, a czasem wprost przeciwnie – stan błogiego spokoju. O czym tak naprawdę nam opowiadasz?
JM: Opowiadam dokładnie o tych stanach, które wymieniłeś. To jest tak jak w życiu, kiedy doświadczamy przeróżnych chwil, tych najbardziej skrajnych, których odczucie na długo w nas pozostaje.
RS: Andy Warhol powiedział (choć nie będzie to dosłowne tłumaczenie), że artysta to ktoś, kto tworzy rzeczy, których właściwie inni ludzie nie potrzebują. Ale on – z wiadomych sobie powodów uważa, że jednak dobrą ideą jest to, żeby im je dać. Czy Ty uważasz się za artystkę w tym rozumieniu? Dla kogo tworzysz?
JM: Przede wszystkim tworzę dla siebie. To jest naturalna potrzeba spełnienia się, tak jak dla innych pisanie czy bycie lekarzem. Następnie dla każdego, kto znajdzie w moich pracach coś dla siebie. Uważam, że człowiek musi mieć dostęp do sztuki w każdej chwili, kiedy uświadomi sobie, że rzeczy praktyczne już mu nie wystarczają.
RS: Skoro rozmawiamy o artystach i odbiorcach sztuki. Kto stanowi dla Ciebie inspirację? Mam wrażenie, że nie tylko inni malarze. Skąd czerpiesz najwięcej?
JM: Inspiracji jest wiele, tak samo jak artystów, których sobie cenię. Ostatnio zatrzymała mnie na dłużej twórczość Milana Kundery i powstał z tego cykl prac. Czasem jest to jedno zdanie przeczytane w jakiejś książce czy usłyszane w filmie. Ale najwięcej daje mi natura samego człowieka i przyroda.
RS: Hm…Nie mógłbym w tym kontekście nie zapytać także o Twój stosunek do człowieka. Nie zauważyłem go (jako postaci) w Twoich pracach. Odnosisz się co najwyżej do relacji, ale głównie poprzez ukazanie świata przedmiotów i przyrody. Dlaczego? Czy jest w Tobie obawa przed malowaniem “ludzkich powłok”, jak powiedziałby William Faulkner?
JM: W moim odczuciu najbardziej interesującym tematem do przedstawienia jest to, co znajduje się wewnątrz człowieka i to, co on sam tworzy wokół siebie. Mam na myśli relacje z drugim człowiekiem i ze światem, a nie jego „powłoką”. I tą jego wewnętrzną naturę staram się zobrazować, jak słusznie zauważyłeś poprzez przedmioty i przyrodę.
RS: A czy to oznacza, że jesteś artystką, która w obrazach przedstawia swoje życie i doświadczenia, czy raczej maluje coś, o czym usłyszała i co zobaczyła, ale czego nigdy osobiście nie dotknęła?
JM: Przedstawiam swoje doświadczenia. Nawet, jeśli punktem wyjścia jest zdanie wyrwane z książki, które po prostu o czymś mi przypomniało czy coś uświadomiło. I mam nadzieję, że moje prace są na tyle otwarte, by inni patrząc na nie, pomyśleli o sobie. Staram się, aby każdy obraz niósł zarazem osobisty pierwiastek i uniwersalne przesłanie.
RS: A jak zaczęła się Twoja przygoda ze sztuką? Czy czasem zastanawiasz się nad tym, jak to się stało, że jesteś dziś w miejscu, w którym stoisz?
JM: Pamiętam, że od dziecka miałam szczególne zamiłowanie do plastyki. W szkole był to mój ulubiony przedmiot. Obserwowałam też, jak dziadek pracuje w swoim warsztacie tworząc meble, płaskorzeźby i malując na papierze biblijne sceny. W domu wisiały pooprawiane przez niego okolicznościowe prace moje i rodzeństwa. Wyrosłam w atmosferze, gdzie twórczość jest czymś naturalnym, potrzebnym i cenionym wyżej niż fabryczne produkty. Nigdy też nie wyobrażałam sobie, że będę „artystką”, jako dziecko raczej chciałam zostać archeologiem, ale potrzeba tworzenia okazała się silniejsza.
RS: Być może pamiętasz, jak Bogusław Szwacz, sam dążący do sztuki abstrakcyjnej, powtarzał, że od Duchampa, a właściwie “readymade”, zaczął się koniec świata estetycznych wartości. Interesuje mnie Twoje zdanie na ten temat. Czy potrafisz powiedzieć, czym dziś jest sztuka i gdzie są jej granice?
JM: Po Duchampie artyści stali się wyzwoleni z panujących w sztuce kanonów i form. Zaczęli eksperymentować z tworzywem i przede wszystkim wyrażać siebie. Zatem dotychczasowe pojęcia estetycznych wartości jak np. ”piękno”, „brzydota” zostały przewartościowane. Trudno jest mi ocenić „czym dziś jest sztuka”, ponieważ żyję w tych czasach, a w tych kwestiach potrzeba dystansu, by coś zdefiniować. Na pewno granice sztuki nieustannie są poszerzane.
RS: Myślę, że wielu odbiorców Twoich obrazów interesuje się także tym, jak powstają Twoje prace: jakie masz metody, jak wygląda tworzenie od technicznej strony? Czy zdarza Ci się, że zaczynasz jakieś projekty, ale ich nie kończysz? Co się wtedy z nimi dzieje?
JM: To proces bardzo złożony i rozciągnięty w czasie, więc skupię się na najważniejszych etapach. Początkiem jest zawsze jakiś punkt zapalny. Najczęściej jest to zaobserwowany przedmiot w trakcie podróży, któremu robię zdjęcie albo zdanie wyrwane z kontekstu czy zwykła refleksja. Jeśli jakieś zdarzenie nie daje mi spokoju, chcę je uwiecznić, uwolnić ze swoich myśli. Wtedy to zastanawiam się nad budową obrazu: co będzie jego głównym tematem, jak go trafnie przedstawić, jakich środków użyć, jaki będzie najodpowiedniejszy format płótna? Wykonuję szkic bazując na wykonanej wcześniej fotografii. Jeśli jestem do niego przekonana zaczynam pracę na podobraziu. Co nie znaczy, że w trakcie malowania nie zmienię pierwotnej koncepcji. Często zostawiam pracę na etapie szkicu, jeśli go do końca nie czuję. Może wrócę do niego za kilka dni, rok albo wcale. Tak samo jest z obrazami, które już zaczęłam malować i nie wiem jak je dobrze rozwiązać. Takie płótna odstawiam, by złapać do nich dystans albo po prostu zamalowuję, niekiedy niszczę by wyładować negatywne emocje.
RS: A czy wyobrażasz sobie czasem odbiorcę swoich obrazów? Czy tworząc je zastanawiasz się nad tym, jakie uczucia mogą towarzyszyć nam np. podczas wernisażu? Albo stykając się z Twoimi obrazami w innej przestrzeni?
JM: Podczas pracy przede wszystkim myślę o obrazie, o tym jaki ma mieć nastrój itp. Nigdy nie wyobrażam sobie odbiorcy, do momentu przygotowywania ekspozycji. Trudno jest mi odgadnąć odczucia drugiej osoby oglądającej obraz, bo każdy człowiek jest także sam „nośnikiem obrazów” i nie wiadomo jakie wrażenia powstaną po połączeniu tych dwóch „światów”. Oczywiście jestem ich bardzo ciekawa i wszelka rozmowa o moich pracach jest dla mnie cenna.
RS: Poprzednie pytanie zadałem nie bez powodu, ponieważ teraz chciałbym zapytać o to, czy Twoim zdaniem artystą jest się przez sam fakt tworzenia, czy dopiero wtedy, kiedy inni wchodzą w interakcje z wytworami estetycznej wrażliwości?
JM: Według mnie artystą jest się w momencie, kiedy tworzy się dobre dzieła sztuki. A dzieło sztuki nie może istnieć bez odbiorcy. To dzięki niemu dzieła sztuki „żyją” także po śmierci artysty.
RS: Czy możesz nam zdradzić, nad czym aktualnie pracujesz, gdzie będziemy mogli oglądać Twoje prace?
JM: Na razie mogę powiedzieć, że w planach są dwie wystawy w przyszłym roku, pierwsza na wiosnę. Koncepcje właśnie się klarują, więc jeszcze nie zdradzam szczegółów <uśmiech>
RS: Bardzo Ci kibicuję i mam nadzieję, że będziesz konsekwentna na swojej drodze. Dziękuję za rozmowę i do zobaczenia na kolejnym wernisażu.